wtorek, 4 listopada 2014

Anathema, Distant Sattelites (2014)

Nazwa zespołu: Anathema 

Album: Distant Satellites 

Wytwórnia płytowa: Kscope Music 

Rok wydania: 2014

Czas trwania: 56:00 

Gatunek: art rock/progresive rock




Słońce powoli chyli się ku horyzontowi, rozpromieniając popołudniowe niebo bogatą paletą czerwieni. Spoglądam na nie. Jest przepiękne. Po chwili zadumy w końcu wsiadam do samochodu i ruszam w nieznane. Zostawiam wszystkie przyziemne sprawy tu, na miejscu i oddalam się coraz dalej i dalej. Przez otwartą szybę zawiewa przyjemny, letni wietrzyk. Otwieram plecak i wyciągam płytę. Spoglądam na opakowanie. Pierwsze skojarzenie? Gorąca czerwień i chylące się ku zachodowi słońce. Obraz sprzed kilku chwil. Wyjmuję krążek z opakowania i wkładam do odtwarzacza. Nakładam słuchawki i daję się ponieść w przepiękny muzyczny świat, jaki swymi dźwiękami maluje w mej wyobraźni Anathema - zespół, który od zawsze towarzyszy mi w każdej bliskiej i dalszej podróży...


Anathema to kapela, która w przeciągu swojej długoletniej kariery kilkakrotnie przeobrażała brzmienie, poszukując tego jedynego, właściwego miejsca w wielkim, muzycznym światku. Bracia Cavanagh obrali różne ścieżki: zaczynali najpierw od ciężarnych, typowo death/doom metalowych dźwięków, później skręcili w nieco gotyckie rejony, by ostatecznie osiąść i stawiać pewne kroki po znacznie lżejszym podłożu. Ich ostatnie dokonania - począwszy od A Natural Disaster (2003), a skończywszy na tegorocznym Distant Satelites to mieszanka dźwięków znacznie odbiegających od tego, do czego zdążyliśmy już przywyknąć w starszych wydawnictwach. I nie ma się co oszukiwać - metalowa Anathema została pogrzebana na wieki wieków, a jej miejsce zastąpiła Anathema spod znaku lżejszych, progresywnych (czy art rockowych jak kto woli) brzmień. Całe szczęście, że Anglicy nie zgubili po drodze czegoś, co na stałe wpisało się w cały ich muzyczny dorobek i do dziś stanowi znak rozpoznawczy bandu - nie zapomnieli o tym jedynym w swoim rodzaju, niepowtarzalnym klimacie, którego na próżno szukać w konkurencyjnych wydawnictwach. I jeżeli jesteśmy w stanie przeboleć to muzyczne przemeblowanie zespołu, Distant Sattelites powinien się spodobać.

Muszę jednak przyznać, że nowo obrana ścieżka muzyczna Anathemy nie szybko trafiła prosto w mój muzyczny gust. Ciężko było przebrnąć mi przez dwie poprzednie płyty; We're Here Because We're Here (2010) oraz Weather Systems (2012) były dla mnie po prostu za lekkie, wydawały się za bardzo przesłodzone. Do materiału zaprezentowanego na tych dwóch wydawnictwach przekonałem się ostatecznie dopiero po kilkunastu przesłuchaniach. Podobnie było z Distant Sattelites.  Przed premierą płyty twórcy zapowiadali, że najnowszy krążek będzie kulminacją dotychczasowego dorobku zespołu. Na płycie pojawiły się więc kawałki, które w przeciwieństwie do dwóch poprzedniczek, nasiąknięte są dźwiękami znacznie bardziej melancholijnymi. I to jest właśnie prawdziwe piękno tego zespołu. Melodie i teksty, które mają zapadać w pamięć, mają skruszyć nawet najbardziej oporny kamień, mają zadziałać jak balsam dla duszy. Burzę nastrojów można podziwiać już w pierwszym utworze The Lost Song, podzielonym na trzy części. Pierwsza z nich, w całości zaśpiewana przez Vincenta, to utwór niezwykle dynamiczny, tryskający bogatą paletą emocji. Galopujące tempo jedynki szybko zmienia się w znacznie bardziej stonowaną i spokojniejszą drugą część (The Lost Song Part II), która od samego początku elektryzuje urzekającym gitarowym wstępem. I ten niezwykły, ujmujący wokal Lee Douglas! Osobiście uważam, że wykorzystanie głosu Lee w wokalu pierwszoplanowym okazało się trafnym posunięciem.  Jej  artystyczne możliwości będzie można podziwiać również m.in. w utworze Ariel, pod koniec wykonanym w duecie z Vincentem.  

Nad pozostałymi utworami nie ma sensu się tu rozwodzić, bo opierają się o podobny, bezpieczny schemat, który - nie oszukujmy się - Anathema wykorzystywała już we wcześniejszych wydawnictwach. Niemalże każdy zawarty na płycie utwór rozpoczyna się delikatnym muśnięciem klawiszy lub gitary, co tylko pozornie zwiastuje spokojną balladę, by za moment dołączyć pozostałe instrumentarium, eksplodujące mniej więcej w połowie każdego utworu i burzące dotychczasowy ład i porządek. Eksplozja drapieżnych dźwięków zanika w końcowym etapie utworu, znów ustępując miejsca melancholijnym pogrywaniom pianina lub gitary. To takie połączenie subtelności z drapieżnością, piękna ze smutkiem. Czegoś, co mieliśmy już okazję spotkać w twórczości Anglików. Wniosek? Do połowy płyty granie braci Cavanagh - choć nadal nie pozbawione emocji - staje się momentami przewidywalne i można odnieść wrażenie, że chwilami muzykom Klątwy zwyczajnie brakło pomysłu na urozmaicenie utworów.

Wrażenie to zanika jednak, kiedy zaczniemy słuchać dalszej części płyty. Począwszy od You're Not Alone,  skończywszy na Take Shelter daje się odczuć inspirację muzyków Klątwy twórczością Radiohead. Druga połowa Distant Sattelites to już wyjście zespołu z kokonu tworzącego bezpieczną muzyczną strefę, którą doskonale znamy. Chwytliwe bity połączone z błądzącymi gdzieś w tle klawiszami słychać w utworze You're Not Alone i tytułowym Distant Sattelites, poprzedzonym świetnym, organowym intrem Firelight. Te dwa kawałki spokojnie mogłyby zostać puszczane w popularnych stacjach radiowych. Rockowy, zadziorny pazur może i został tutaj nieco spiłowany, ale przynajmniej płyta jako całość ostatecznie nie wydaje się tak bardzo jednostajna, jak miało to miejsce na początku przesłuchiwania płyty.

Wspominałem już, że najnowsze wydawnictwo Anathemy miało być podsumowaniem całej dotychczasowej twórczości zespołu. Początkowo nastawiłem się więc na powrót do klasyki sprzed lat, sprzed wspaniałych czasów niezapomnianej płyty Alternative 4. I pomimo tego, że Anglicy faktycznie powrócili do nieco smutniejszego oblicza swojej twórczości, w którym piękno przeplata się z dramatyzmem, a cisza z rozdzierającym ucho hałasem, to jednak materiał zaprezentowany na Distant Sattelites w ogólnym rozrachunku wydaje się być kontynuacją dwóch poprzednich płyt: We're Here Because We're Here (2010) oraz Weather Systems (2012). Płyt, których początkowo w ogóle nie mogłem strawić, a jednak kilkukrotne ich przesłuchanie uzewnętrzniło to "coś", co Anathema posiadała od zawsze mimo, że zmieniła diametralnie swoje brzmienie. Jeżeli więc podobają wam się ostatnie - nieco lżejsze w odbiorze - dokonania Klątwy, sięgajcie śmiało po Distant Sattelites. Jeżeli jest inaczej, lepiej odświeżcie sobie stare płyty, a tę zwyczajnie w świecie sobie darujcie.

Tracklista albumu:
01. THE LOST SONG part 1
02. THE LOST SONG part 2
03. DUSK (dark is descending)
04. ARIEL
05. THE LOST SONG part 3
06. ANATHEMA
07. YOU'RE NOT ALONE
08. FIRELIGHT
09.DISTANT SATELLITES
10. TAKE SHELTER

Autor: Konrad. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz